„Klątwa przepowiedni” Boża iskra

Lęk towarzyszył jej od dziecka, zawsze odnosiła wrażenie, że począł się razem z nią w łonie matki. Oprócz podświadomie zakodowanych jego cech, które wynikały z traum i matki, i ojca, w okresie świadomego odbioru świata i niełatwej rzeczywistości lat siedemdziesiątych, pojawiły się i takie, który determinowały postrzeganie siebie i prowadziły ku destrukcji.
Lęk przed matką, przed ojcem, przed ludźmi, lęk przed cierpieniem zadawanym codziennie, fizycznym i psychicznym, lęk przed samotnością, przed ciemnością, ogniem, wiatrem i mgłą. Pewnego wieczoru, który przez wiele lat postrzegała, jako pełen magicznej aury, pomieszanej z obawą i strachem, chociaż dla innych był najzwyklejszym, jednym z wielu; doświadczyła innego rodzaju lęku, który zagnieździł się w jej umyśle, jak pasożyt żywiący się jej chęcią życia, ponad wszystko.
Jej pamięć sięga lat dziecinnych, gdy jako drobna, wątła i nade wszystko nadwrażliwa dziewczynka, uczestniczyła w rytuale rodzinnego czytania: „Przepowiedni królowej Saby o końcu Świata”.
Lęk, który skradał się do niej, po każdym słowie prorokującym przerażający koniec, i który w końcu ją dopadł, był o wiele silniejszy niż dotychczasowe lęki.
Ten lęk obezwładnił, bo uświadomił małemu dziecku, że jej, tak przecież nikczemny świat, może przestać istnieć. Nie będzie domu, mamy i ojca, co, choć miłości nie okazywali, byli przecież. Nie będzie białego bzu za oknem, pól i łąk, gdzie wędrowała, by znaleźć ukojenie…
Pamięta swoje zaciśnięte w szparki oczy, węższe niż były zwykle, pełne łez przerażenia, i pamięta myśli, które walczyły ze sobą… pamięta je dokładnie.
Zwijając się do snu w kłębek, pierzyną zadzierzgniętą nad swym wątłym ciałkiem, zaciskając powieki i zatykając uszy, by nie widzieć i nie słyszeć nadciągających oznak końca świata swojej wyobraźni, przysięgła sobie i Bogu, w którego mocno wierzyła, że ból, którego doświadcza od bliskich i obcych, uniesie, że będzie silna i dobra, że będzie się bardzo starała, by nie pragnąć już śmierci, by nie skarżyć się na brak miłości, brak troski, jedzenia, ubrania, przyjaźni i poczucia bezpieczeństwa; wszystko zniesie w pokorze, byleby Świat się nie skończył, byleby nie musiała wybierać, bo jedyne, czego była wtedy pewna, to tego, że jeżeli ten koniec nadejdzie, Bóg ją ocali na pewno…
Teraz już wie, że lęk, który ją ogarnął, był lękiem o tych bliskich, których sądziła, Bóg ukarze, zniszczy w ogniu Apokalipsy, bacząc na zło, którego od nich doświadczała.
W tę noc nieświadome, zlęknione dziecko zawarło przymierze z Bogiem…
Gdy zgrzana, oblana potem, zasnęła… przyszedł sen, który pozostał jedynym, niezatartym obrazem jej pamięci z tamtych czasów, obrazem wyrytym w sercu na całe życie.
Siedziała przy oknie, jak zawsze, gdy czuwała po kryjomu przed matką, wyczekując przeszklonym wzrokiem, pijanego ojca. Ciemność zawsze była jej wrogiem, w niej czaiło się nieogarnione, przerażające, nieznane.

Tym razem było inaczej. Oprócz jasnej wstążki drogi prowadzącej do domu, dojrzała niebo, które było jakby mniej czarne niż zwykle, mniej straszne. Bezwiednie wyszła na małe podwórko, minęła swój ukochany biały bez. Pamięta, to była wiosna, białe kiście świeciły, jak lampiony zawieszone na niewidocznych palcach aniołów. Otwarła drewnianą furtkę i zwróciła się ku polom i łąkom. Boso, w starej, nocnej koszulce, ruszyła swoją ścieżką, spokojnie, bez lęku wpatrywała się w niebo, które przyciągało jej wzrok i myśli. U krańca domu, gdzie ścieżka tonęła wśród krzaków, drzew i traw, zatrzymała się… Przed nią, na niebie, które przybrało chabrową barwę, zobaczyła duży, płonący krzyż… Stała przed nim bosa, w zniszczonej koszuli, mała dziewczynka z loczkami wokół uśmiechniętej buzi. Wpatrywała się w niego ze spokojem, czuła miłość i ciepło płynące od krzyża. Płomienie nabierały pastelowych barw, by w końcu przybrać rysy twarzy, tak jasnej w swej dobroci, że dziewczynka rozpromieniła się na jej widok. Teraz już nie pamięta, czy była to twarz Jezusa, czy Maryi. Pamięć przywraca rysy i Syna, i Matki, jakby w jednej twarzy, dwie się objawiały. Szczęścia, które ją wtedy przepełniało, nigdy nie umiała opisać słowami, nigdy go też więcej nie doświadczyła. Czuła, jakby w ciemnościach cała jej postać promieniała tym szczęściem.
Gdy podniosła swe delikatne, małe dłonie, jak do modlitwy, cudowna twarz rozsypała się na miliony diamentowych światełek. Zachwycona blaskiem, ogarnęła wzrokiem szerszy widnokrąg nieba, wtedy na nim zaczęły tańczyć gwiezdne konstelacje, światełka we wszystkich barwach tęczy zaczęły zbliżać się do niej i od niej oddalać, przybierając niezwykłe kształty, łączyły się w łańcuchy, figury, rozety, wirując w swoim własnym rytmie. Miała je na wyciągnięcie ręki.

Tyle pamięta z tego snu…

Krzyż nie pojawił się nigdy więcej, tylko niebo, pełne konstelacji i barw, czasami wracało.
Nie pamięta też, kiedy pojawiła się myśl, która zaczęła drążyć umysł, weszła w podświadomość.
Wiedziała, że gdy nadejdzie koniec Świata zapowiadany w przepowiedni, to nie będzie patrzyła w okno, zamknie drzwi, nie wpuści do domu Nikogo!
„Tylko, co się stanie, gdy mama będzie za tymi drzwiami, brat, siostra?”
Wciąż dręczyły ją pytania. „Czy potrafię zamknąć serce na ich prośby, czy potrafię nie spojrzeć, nie otworzyć drzwi?”

Gdy weszła w nastoletni wiek, przestała myśleć o przepowiedni, chłonęła literaturę, która otwierała przed nią szeroki świat doznań wszelakich, stawał się bliższy i lepszy, bo bezpieczniejszy niż rzeczywistość, która wciąż nie była łatwa. Ukochała sobie epokę romantyzmu, w której odnalazła nie tylko swą wrażliwość, ale i mistycyzm.
Wszystko jednak nabrało innego znaczenia, gdy świadoma swej indywidualności, silniejsza, jak się jej zdawało, sięgnęła po literaturę współczesną, poezję K.K. Baczyńskiego, „Medaliony” Z. Nałkowskiej, „Opowiadania” T. Borowskiego. Wiedziała o okrucieństwach wojny, ale nigdy nie docierały do niej tak, jak dotarły w okresie dojrzewania.
Czas Apokalipsy, jakim zaczęła postrzegać ten okres, przybliżył się ze zwielokrotnioną siłą w wyobraźni jej nadwrażliwej duszy…
Szczególnie jedno z opowiadań T. Borowskiego przykuło jej uwagę i przywróciło w pamięci pytania o wybory, których człowiek musi dokonywać w ostatecznych czasach, czasach, gdy staje na granicy życia i śmierci, granicy, która dla każdego jest początkiem końca Świata.
Do dzisiaj pamięta fragment, ukazujący rampę obozową, na której rozdzielano ludzi z transportu, na tych, co do pracy i na tych, co na zagładę. Pamięta słowa, które ułożyły się w przerażający obraz: na rampie matka z dwójką dzieci i oprawca nakazujący dokonać wyboru pośród nich: jedno może przeżyć, drugie skazane na śmierć w komorze gazowej…
Opis rozpaczy matki, bardzo prosty, lecz sugestywny, w umyśle nastoletniej dziewczyny zrodził obrazy znacznie boleśniejsze, przypomniał trudne uczucia, głęboko skrywane i blokowane bardzo długo. Czas Apokalipsy, który ponownie odkryła, przywrócił przykrą prawdę: „Moja mama na pewno nie wybrałaby mnie…” – uświadomiła sobie to, co było dla niej oczywiste, od zawsze.

Później, tę myśl zastąpiła inna:

„Czy w ogóle można wybrać, które z własnych dzieci ma umrzeć, a które żyć? Czy pozwoliłabym matce wejść do domu, czy otwarłabym drzwi, gdyby słońce paliło swymi wieloma ogniwami i niszczyło każdego, kto nań spojrzy, kto pozostanie w morowym powietrzu?” Powróciło pytanie…
I gdy nie umiała znaleźć odpowiedzi, szła przed obraz Maryi, modliła się do Matki, by jej wybory w dorosłym życiu były właściwe.

Czy takie były?

Jak każdy człowiek ulegała słabościom, upadała i podnosiła się, kierowana zakodowanym w podświadomości, przymierzem z Bogiem, którego nie umiała do końca odczytać. Było przeczuciem, ufnością, niewidzialną dłonią, która prowadziła i podnosiła.
Bóg sprawił, że w swym dorosłym życiu doświadczyła cudu bycia matką. Doświadczyła największej miłości, bo Bóg obdarzył ją trójką pięknych dzieci. Zawsze szczyciła się tym, że mogłaby być żoną władcy, gdyż tylko kobiety dające mężowi dwóch synów i piękną córkę, zasługują na miano królowej. Doskonale jednak wiedziała, że to trudny „zaszczyt”. Nie miewała już snów o krzyżu, nie widziała w swych snach nieba pełnego cudownych konstelacji. Wiedziała, dojrzałością, doświadczeniami życia i nieustającej wiary, że krzyż: miłości, nadziei, ale i cierpienia, niesie na własnych ramionach…
Jednak, tak, jak w każdej przełomowej chwili, powróciła znów „klątwa przepowiedni” (jak zaczęła zwać pojawiające się lęki), powróciły pytania, od których nie umiała się uwolnić, przybierając stosowną do czasu i okoliczności, formę:
„Czy nie usłyszałabym wołania moich dzieci, które poza domem? Czy nie otwarłabym drzwi, by je wpuścić, uchronić przed ogniem Bożym? Czy wybrałabym dziecko, jedno spośród trzech moich najdroższych, którymi Bóg mnie obdarzył?”

Tym razem znała odpowiedź: „Wolałabym zginąć z nimi, niż to uczynić…”
Jedynego w swym życiu wciąż jednak nie była pewna, jak uczyniłaby jej matka? Gdzieś tkwiła zadra dzieciństwa, świadomość odrzucenia, mimo, iż wybaczyła, zrozumiała, kochała. Mimo, iż zatrzymała swą matkę przy sobie, poczyniła tak wiele starań, by ta w końcu uwierzyła w nią, by przekonała się, jak bardzo jest silna, wartościowa, jak wiele potrafi poświęcić, by zasłużyć na jej miłość; mimo to, wciąż dręczyło ją bolesne pytanie.
Wtedy Bóg poddał ją próbie najcięższej, musiała ponieść krzyż swej umierającej rodzicielki. Krzyż okrutnego cierpienia, upokorzenia, okaleczenia, oberwania z godności człowieka, buntu przeciwko sobie, Bogu, ludziom. Krzyż walki wobec nieuchronnego i krzyż bezsilności, odrzucenia i niezrozumienia, uczuć, które towarzyszą cierpiącej istocie.
W tym doświadczeniu poddała się całkowicie woli Ojca, czyniła tak, jak On jej podpowiadał, gdy na klęczkach lub w chwilach nocnego czuwania przy łóżku mamy, chwilach pełnych łez prosiła, by ją prowadził. Krzyż był o tyle ciężki, iż przyszło jej mierzyć się z wolą Bożą, wierząc, że odczytuje ją właściwie, i z wolą matki, która walczyła wszelkimi siłami, by być, w momentach nadziei i by odejść, w momentach zwątpienia.
Dla niej, każda chwila z matką była najcenniejsza. Robiła wszystko, by Świat mamy nie skończył się, bo wtedy jej świat, czuła, że runie. Powrócił podświadomy strach z dzieciństwa, i nie trzeba było spełniającej się, przerażającej przepowiedni królowej Saby.
To, czego doświadczała, było okrutniejszym końcem, niż ten, który kiedyś tak ją obezwładniał.
Walczyła o każdą minutę życia rodzicielki, lecz w ostateczności musiała poddać się jej woli: Matka zdecydowała, że ją opuści. Wybrała pomoc drugiego dziecka i odeszła na zawsze…

Świat córki: małej, wylęknionej, drobnej dziewczynki; świat żony, matki, swoich trojgu dzieci – nie runął…

Ta czterdziestoczteroletnia kobieta, w rozpaczy po tak okrutnej stracie, zrozumiała, że każdy dokonuje własnych wyborów, że wybór jej mamy, był desperackim krokiem ostatniej nadziei wyrwania się ze szpon śmierci; że chociaż dokonała wyboru, zostawiła ją, jak więźniarka na rampie, nie znaczyło, że nigdy jej nie kochała.
Zrozumiała, że tak naprawdę, jak w słowach poety, każdy ma swój koniec Świata, bez względu na to, czy mamy większy, mniejszy, czy nie mamy żadnego wpływu na to; czy i jak bardzo wierzymy lub nie wierzymy w przepowiednie, wyrocznie, Apokalipsę…
Zrozumiała, że krzyż, który płonął nad jej ścieżką, jest miłością, którą obdarzył ją Jezus… Jego miłość jest gorąca, choć niełatwa, ale w każdej chwili jej życia chronić ją będzie, jeśli nie odwróci się od Niego, od miłości, która ponad ludzką miarę, nie odwróci się od Jezusa i Jego troskliwej Matki.

Teraz wiedziała. Prawda, która tliła się w podświadomości przez lata, objawiła się z całą jaskrawością.
Przypomniała się dziecięca obietnica, przymierze dziecka z Bogiem, które odkryła na nowo, po latach potknięć, upadków i powrotów: „Zniosę każdy ból, byleby nie było końca Świata”. Przyrzekała wtedy i dzięki Bożej pomocy, stawała się silna, chociaż wciąż tak bardzo była ślepa, jakby bielmo niewiary przykrywało jej oczy, by w końcu, jak Święty Paweł przejrzeć i odkryć miłość Jezusa.
Przypomniały się również chwile, gdy krzyż na jej ramionach stawał się zbyt ciężki, jak wtedy bardzo żałowała, że nie przyszło jej żyć w czasach Chrystusa. Wiedziała, czuła, że z Nim byłoby jej łatwiej, gdyby Był namacalny, gdyby mogła patrzyć w Jego twarz, trzymać się Jego szaty, spoglądać w oczy i słuchać bez końca. Płakała wtedy, jak małe, osierocone dziecko, bezsilna w swojej małej wciąż wierze.
Wróciła świadomość, tego, czego wtedy nie umiała rozeznać, uszanować, gdy wylała łzy żalu, wtulona w poduszkę i w pojawiający się w malignie snu, obraz Jezusa, który idzie przed nią, zasypiała i budziła się ogarnięta spokojem i niewytłumaczalną radością.

Dopiero teraz dojrzała, że On był przy niej, bardziej niż sobie wyobrazić mogła.

Teraz, po latach już wie, że On zawsze trzymał i wciąż trzyma jej rękę. Jest przy niej, i to od niej zależy, czy wyrwie swą dłoń, by udowodnić sobie i światu, że jest dorosła, silna i sama pokona trudności, sama jest sobie „sterem i okrętem”. Czy będzie ją trzymać mocno, z ufnością w to, że gdy przyjdzie czas ognia i czas śmierci, Jezus nie pozostawi jej, nie skaże też na trudny wybór, że pozwoli zatrzymać dzieci w swoim domu… w domu Ojca…
Po latach odczytała swój sen, odzyskała wzrok, zaufała Jezusowi…
A przepowiednia… jak iskra, zalążek światła, którym Pan posłużył się, by rozpalić miłość do siebie w najważniejszej chwili życia, by dotrzeć do serca dziecka, które obrał sobie pod swą szczególną opiekę.

Dzieci lękają się wszystkiego, co zagraża ich bezpieczeństwu, poczuciu pewności, że są kochane, akceptowane, i że świat, który je otacza jest częścią stałą, niezniszczalną.

Lecz to One są jedynymi, które nie wierzą w koniec Świata. W ich niewinnym lęku Pan Bóg objawia prawdę o sobie:
„Jestem drogą, prawdą i życiem. Jestem miłością. Nie wierz temu, co kłamstwa o mnie prawi, nie wierz tym, co głoszą koniec. Wszak nawet Aniołowie nie wiedzą, kiedy koniec nastąpi. I ty nie znasz dnia ani godziny, kiedy przyjdę. Jeśli czuwać będziesz i trwać będziesz przy Mnie, nie umrzesz, a żyć będziesz.”

 Ten, który zaufał Panu, zawsze pozostanie Jego dzieckiem.

Agata Atka Cichy
Opowiadanie pochodzi z  publikacji:
KSIĄŻKA ANTYMAGICZNA KONIEC ŚWIATA 2012
II wydanie poprawione
Wydawnictwo św. Macieja Apostoła Tarnowskie Góry 2013
Pod redakcją i w opracowaniu Macieja Przebieracza

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


osiem − = trzy