„Co z tą miłością??”

„Co z tą miłością??” (org.)

Co z tą miłością?? Czy tak naprawdę można się zakochać mając 16 lat?? Czy te fantastyczne uniesienia ponad ziemię, ponad codzienność, ponad wszystko to tylko zasługa hormonów?? Zaraz po skończeniu dziesięciu lat zaczynamy szukać tej wspaniałej, cudownej, JEDYNEJ, miłości… tej NA CAŁE ŻYCIE i NA DOBRE I NA ZŁE i DO GROBOWEJ DESKI i PÓKI ŚMIERĆ NAS NIE ROZŁĄCZY…

No i przed dwudziestką każda miłośc jest tą pierwszą, jedyną i szaloną, szkoda tylko, że w rzeczywistości nie trwa zbyt długo i koniec końców któreś z dwojga sobie przeznaczonych zmienia zdanie…

Gdy chwilę po dwudziestce dopada nas (kobiety, nie mogę mieć pewności co do facetów…) chwila zwątpienia w to, że w ogóle ten jedyny do istnieje, gdy już podchodzimy do sprawy miłośći nieco racjonalniej i jakby z lekkim oziębieniem, nasze związki trwają już nieco dłużej, ale tracą na wartości, bo nie liczą się już tylko „te najbardziej błękitne oczy na świecie”, ale zaczynamy kalkulowac… no i tym razem często po okresie próbnym, który trwając nawet kilka lat skutecznie zabija początkową euforię i magię związku, dochodzimydo wniosku, że to jednak nie to, że szukamy czegoś więcej…

i takim sposobem poobijane nieco przez życie wchodzimy niespodziewanie w wiek okołotrzydziestkowy… budzimy się poniekąd z ręką w nocniku, zdając sobie sprawę, że gdzieś tam po drodze w tych naszych poszukiwaniach straciłyśmy nieco czasu… że coś nam umknęło no i że teraz to już na pewno się nam nie uda, bo i jakim cudem, skoro wszyscy nasi byli są już zajęci i szczęśliwie wychowują ze swoimi żonami swoje przeurocze dzieci, które (przy odrobinie poświęcenia i uporu) mogłyby być nasze… no ale przecież zawsze można liczyć na facetów z odzysku… taaa to odpowiedni rynek dla kobiety z przeszłoscią… pewnie gdybysmy się wcześniej zdecydowały to dziś albo tkwiłybyśmy w spokojnym i całkiem nieźle prosperującym małżeństwie (niekoniecznie umierający z miłości do siebie wzajemnie…) albo już tak jak oni byłybyśmy po rozwodzie… nie wiadomo co gorsze… no ale jest jak jest… w dzisiejszych czasach zawsze można powiedzieć, że jest się singlem i to załatwia sprawę :O) nikt nas ze społeczeństwa nie wyklnie…

no i gdy się już z naszym singlowaniem pogodzimy to nagle spada na nas jak grom z jasnego nieba coś czego nie doświadczyłyśmy chyba od czasów tych szesnastu lat… taaa znów czujemy to dawno zapomniane, wspaniałe uczucie, te motyle w brzuchu, unoszenie jakby kilka centymetrów nad ziemią i najkrótsze kolejki do kasy :O) i tym razem nauczone doświadczeniem nie tracimy czasu na rozmyślania, przekonywania samych siebie… działamy!!! bierzemy sprawy w swoje ręce, decyzje podejmuje się jakoś łatwiej i szybciej, bo już nie trzeba pytać mamy, bo już same stanowimy o sobie no i właściwie nawet rodzina oddycha z ulgą, gdy w końcu wyprowadzamy się z domu…

jest cudnie… mija rok, dwa, może pięć… wspólne mieszkanie, gotowanie, kasa, ślub, dzieci… nawet seriale macie ulubione we dwoje… jest cudnie… ciągle się całujecie i kochacie i niby wszystko jest dobrze, jak powinno być, kochacie się i jest naprawdę fajnie… ale… czasem w nocy śni ci się, że spotkałaś innego… i we śnie przeżywasz to dawne uniesienie nad ziemię… czasem zapomniane już nieco motyle w brzuchu… zaczyna brakować tej ekstazy, z którą jakimś cudem utożsamia się miłość… CO Z TĄ MIŁOŚCIĄ?? przecież kochasz męża, nie zamierzasz go zdradzać… a jednak śni ci się to częściej i częściej… gdy niedawno poznany facet dzwoni jakby zbyt często to panikujesz i na starcie dajesz mu czerwoną kartkę… i choć w sercu czujesz odrobinę żalu, że nie będzie tego uniesienia, że nie będzie euforii to w głębi duszy wiesz, że tak być musi… że bardzo byś tego żałowała za miesiąc czy może dwa… zresztą on przecież też ma żonę…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


sześć × = trzydzieści